Tak sobie wczoraj słuchałem, fakt, że piąte przez dziesiąte, Hołdysa u Lisa. Słuchając pomyślałem : co by to było panie Hołdys, gdyby tak pana zniknąć z Internetu? Doszedłem do wniosku, że nic by nie było. Tzn nie było by pana. Razem z usunięciem ostatniego kawałka „Perfectu” z sieci, zniknąłbyś pan sam.
Bo kto dziś pamięta tamten „Perfect”? Ano; takie leśne dziadki jak ja. Ale my już mamy na pólkach tych kilka zakurzonych płyt (moje na legalu, gdyby co). Sięgamy po nie raz na ruski rok, gdy po kilku głębszych chcemy sobie przypomnieć jak to było mieć szesnaście lat. Kolejnych egzemplarzy tych samych płyt już pewnie nie kupimy, więc z tego kasy nie będzie. Pozostaną panu może jakieś tantiemy z radia, ale ileż można skosić z tej emitowanej raz na kilka miesięcy „Autobiografii”…
No i jak wtedy żyć, panie Hołdys?
Gdyby jeszcze udała się panu onegdaj krucjata o uniemożliwienie Markowskiemu i spółce posługiwania się nazwą „Perfect”, tu już zupełnie byłoby po Hołdysie. Tylko dzięki Markowskiemu i Internetowi dzisiejsze dzieciaki coś tam jeszcze z „Perfectem” kojarzą.
Patrząc z dzisiejszego punktu widzenia, to pięknieś pan wtedy próbował strzelić sobie w stopę. Z tego powodu warto może zastanowić się, czyś pan właśnie nie podjął kolejnej próby samookaleczenia. Tym razem za pomocą ACTA.
Lata tamu, mniej więcej wtedy gdy słuchałem „Perfectu”, przeczytałem książkę pod tytułem „Wielkie solo Antona L.”. Było o facecie, który nagle obudził się w zupełnie pozbawionym ludzi świecie. O ile mnie pamięć nie myli, to niespecjalnie mu się podobało. Niby był, ale skoro był na świecie sam i nikt o nim nie wiedział, to jakby i jego nie było.
Marzy się panu, panie Hołdys, „Wielkie solo Zbyszka H.”? Ja w zasadzie nie miałbym niczego przeciwko takiemu eksperymentowi. Najpierw znikamy z Internetu „Perfect”, a w kilka tygodni później Zbyszek H. budzi się w świecie, w którym nikt o nim nie wie. I niby jest, ale jakby go nie było....